Truskawka coraz mniej opłacalna
– Z roku na rok spada opłacalność produkcji truskawek, dlatego rolnicy z terenu naszej gminy, która jest zagłębiem uprawy tych owoców, znacznie ograniczyli areał uprawy truskawek. Ja sam również znacznie ograniczyłem areał truskawek, których jeszcze nie tak dawno uprawiałem 9 ha, w tym roku jest niecałe 5, ale w przyszłym może być ich już tylko 2 ha. Taki trend spadkowy utrzymuje się w całej Polsce – powiedział Tomasz Gmurczyk.
O dziwo, jak przyznaje rozmówca, nie ma większych problemów z pracownikami podczas zbioru truskawek, co należy łączyć właśnie ze znacznym spadkiem areału ich uprawy.
– Głównie uprawiamy truskawkę deserową, takie odmiany jak Rumba i Azja. Natomiast zamykamy temat truskawki przemysłowej, co ma związek z brakiem ochrony rynku europejskiego przed importem. Np. w poprzednim roku wystąpił deficyt krajowej truskawki przemysłowej, a cena w skupie i tak była niska, ponieważ sprowadzono bardzo duże ilości koncentratu truskawkowego z Egiptu – powiedział Tomasz Gmurczyk.
W zależności od potrzeby rolnik nawadnia plantacje z truskawkami, co w dużej mierze decyduje o plonie i wielkości owoców.
Jak zarobić, to tylko na truskawkach deserowych
– Jeśli mamy coś zarobić na truskawkach, to możliwe jest to wyłącznie w przypadku wczesnej truskawki deserowej, ponieważ ceny przemysłowej nie zmieniają się co najmniej od 10 lat, a koszty wzrosły ok. trzykrotnie. Dlatego nasze plantacje okrywamy agrowłókniną lub folią perforowaną. Zaczynamy pierwsze zbiory truskawek spod foli perforowanej, ale to są jeszcze nieśmiałe początki, ponieważ w tym roku sezon jest opóźniony ok. 10 dni, ze względu na stosunkowo zimną wiosnę. Patrząc na rynek nie spodziewam się atrakcyjnej ceny dla plantatorów, gdyż należy odróżnić cenę, jaką dostaje rolnik i cenę w detalu, jaką płaci konsument – stwierdził rolnik.
Ponieważ Tomasz Gmurczyk uprawia coraz mniej truskawek, to jednocześnie zwiększa areał uprawy zbóż.
– Część żyta sprzedałem bezpośrednio po żniwach na paszę, otrzymując 1000 zł za tonę. Pszenżyto sprzedałem na początku stycznia w cenie 900 zł za tonę. Resztę żyta sprzedałem do gorzelni na początku kwietnia, kiedy na rynku było bardzo źle, ale mi udało się uzyskać naprawdę dobrą cenę w wysokości 850 zł za tonę. Była to cena wręcz rewelacyjna jak na ten czas. Na obecną chwilę nikt nie jest zainteresowany zbożami i będzie tylko gorzej. Na szczęści moje magazyny są już puste – podkreślił Tomasz Gmurczyk, dodając, że nigdy nie kupuje nawozów na zapas, dlatego te nawozy, które potrzebował na jesieni kupił po cenach jesiennych, czyli stosunkowo wysokich, a te które potrzebował na wiosnę, już po znacznie tańszych.
Tomasz Gmurczyk zawsze sam wypełnia wnioski o dopłaty bezpośrednie, w tym roku oprócz wniosku o dopłaty podstawowe złożył również wniosek o dopłaty w ramach ekoschematu: Rolnictwo węglowe i zarządzanie składnikami odżywczymi.
– Wcale nie jest łatwe spełnienie wymogów, jakie zadeklarowałem w ramach tego ekoschmatu i do końca nie wiem, czy to się opłaca, ponieważ mocno komplikuję sobie przez to uprawę ziemi. Zobaczymy jak to wyjdzie w praniu. Może uda się chociaż poprawić strukturę gleby – stwierdził rolnik.
Co prawda spadły ceny nawozów, ale jak zaznaczył Tomasz Gmurczyk, nadal za naszą zachodnią granicą ceny nawozów zarówno azotowych, jak i wieloskładnikowych są znacznie niższe.
Systematycznie spada opłacalność produkcji rolniczej, przy jednoczesnym wzroście różnych wymogów z tytułu przepisów
– Ceny zbóż są tragiczne, obecnie drastycznie spadają ceny mleka. Trzody chlewnej już prawie nie ma na polskiej wsi. Teraz niby są dobre warunki do tuczu trzody chlewnej, bo zboża są tanie, a ceny żywca dość dobre, ale kto z tego korzysta – przecież nie gospodarstwa rodzinne, bo tam hodowli trzody już nie ma. Korzystają ogromne fermy lub korporacje, które wstawiają rolnikowi tuczniki w formie tzw. tuczu nakładczego, gdzie rolnik jest tylko pracownikiem udostępniającym własną chlewnię – zakończył Tomasz Gmurczyk.
Andrzej Rutkowski
fot. Envato elements