Zastanówmy się nad konkurencyjnością rolnictwa naszego sąsiada ze Wschodu. Zwłaszcza wobec podpisania niedawno memorandum o współpracy z ukraińskim mleczarstwem.
Rolnicy na Ukrainie dostalją ponad 600 zł dopłat do krowy. To 6 razy więcej niż polski rolnik
Dwa tygodnie temu tamtejszy Państwowy Rejestr Rolny, odpowiednik naszej ARiMR, wstrzymał przyjmowanie wniosków na dotacje do krów, bo skończyły się przeznaczone na to pieniądze. Program skierowano do gospodarstw utrzymujących od 3 do 100 krów. W ukraińskich warunkach to mało. Rolnicy mogli otrzymać po 7000 hrywien, czyli 630 zł na sztukę.
Polski dostawca mleka owszem, dostanie dotację, ale pod warunkiem, że poprawi dobrostan, zmniejszając np. obsadę. Sto złotych na sztukę za utrzymywanie krów na ściółce i to potwierdzone geotagowanym zdjęciem, to sześć razy mniej niż dostaje rolnik ukraiński, któremu wystarcza złożenie wniosku, żadnych skomplikowanych warunków nie musi spełniać. Widać, że tamtejsze państwo stara się za wszelką cenę utrzymać pogłowie bydła w gospodarstwach, zwłaszcza tych mniejszych. Jak wobec tego powinniśmy patrzeć na wspomniane memorandum, nawet jeśli miało być tylko przyjaznym (pustym) gestem i niczym więcej.
Znacznie tańsza ochrona roślin na Ukrainie niż w Polsce
To niejedyna przewaga ukraińskiego rolnictwa. Weźmy środki ochrony roślin. Powszechne jest przekonanie, że Ukraińcy mogąc korzystać z zakazanych w Unii pestycydów. Chwasty zwalczają więc znacznie taniej. Jeśli to sprawdzimy, to okazuje się, że np. oprysk 1 ha kukurydzy zakazanym u nas od 2010 r. propizochlorem, służącym do doglebowego zwalczania chwastów, kosztuje 60 zł/ha (30 zł/l). U nas koszt takiego zabiegu waha się od około 150 do 400 zł/ha, w zależności od środka.
A teraz przemnóżmy tę różnicę przez 5 mln hektarów, na których Ukraińcy uprawiają kukurydzę. W Ukrainie wychodzi 300 mln zł. W Polsce, przy naszych 1,8 mln ha kukurydzy za jeden taki zabieg płacimy łącznie od 270 mln do 720 mln zł. Gdybyśmy mogli zastosować propizochlor zapłacilibyśmy 108 mln zł. A to tylko jeden oprysk. Gdyby Ukraińcy pryskali tym czym my możemy, to kosztowałoby ich od 750 mln zł do 2 mld zł.
A teraz weźmy pod uwagę wszystkie opryski, we wszystkich uprawach na 41 mln ha użytków rolnych naszego sąsiada. To oczywiście tylko jeden przykład dotyczący jednego herbicydu obarczony błędami wynikającymi z koniecznych uproszczeń. Chodzi wyłącznie o to, aby w przybliżeniu pokazać, z czym się mierzymy.
Czy ktokolwiek z Polski jest w zespole odpowiedzialnym za negocjacje akcesyjne z Ukrainą?
Za 10 lat, kiedy Ukraina wejdzie do Unii Europejskiej, propizochloru i innych wycofanych na terenie Unii środków nie będzie tam można stosować, ale musimy te 10 lat jakoś wytrzymać. A i później nie będzie łatwo, bo tamtejsze agroholdingi uzyskają pełen dostęp, także do naszego rynku. Przypomnijmy, że Ukraińcy w okresie normalnej gospodarki, bez wojny i wysokich cen energii, zużywają 2–3 razy mniej nawozów niż polscy rolnicy, a osiągają porównywalne plony. Czy ktoś spróbuje dokładnie wyliczyć, jakie przewagi wynikające ze swojego „zacofania” ma dziś Ukraina nad naszym rolnictwem? Jakimi argumentami będziemy posługiwać się podczas negocjacji akcesyjnych z Ukrainą. Ilu przedstawicieli Polski jest w zespole odpowiedzialnym za negocjacje akcesyjne z Ukrainą? Czy w ogóle w nim są?
Co do jednego możemy być pewni. Oni nie odpuszczą, będą przeć do przodu, zdobywać nowe rynki jak się da. My po wejściu do Unii robiliśmy to samo. Nie jest to wyraz moich antyukraińskich fobii. Wręcz przeciwnie, z całego serca wspieram ich walkę z rosyjskimi najeźdźcami. Te obawy to efekt realnej oceny sytuacji. Przeżywaliśmy to przecież na własnej skórze. Kiedy Bruksela likwidowała kwoty mleczne, Francuzi zorganizowali grupę państw, które zablokowały propozycję rezygnacji z pobierania kar za przekroczenie kwot w ostatnim roku ich obowiązywania. A w przypadku Polski było to 90 gr/l, łącznie 650 mln zł. A przecież byliśmy w Unii od 11 lat. Funkcjonowaliśmy na jednolitym rynku teoretycznie na równych warunkach. Paryż potraktował nasze mleczarstwo jako zagrożenie i kiedy nadarzyła się okazja, zrobił wszystko, żeby je osłabić. Jak długo trwała spłata kredytów zaciągniętych przez rolników na poczet kar za przekroczenie kwot mlecznych?
Paradoks: konsumpcja mleka rośnie, produkcja stoi, a ceny spadają
Zostańmy jeszcze na chwilę przy mleku. Na niedawnej sesji GDT, czyli Globalnej Giełdy Mlecznej prowadzonej przez nowozelandzką Fonterrę, notowania najważniejszych produktów po prostu runęły. Ważne dla naszego eksportu masło potaniało aż o 10,2%, a odtłuszczone mleko w proszku o 6,1%. Tak już jest, że kiedy na Fonterze ceny rosną, to w Polsce stoją w miejscu. Kiedy natomiast produkty mleczarskie na giełdzie tanieją, to tanieją również u nas.
Cena masła, które ciągnęło za sobą całe mleczarstwo, odbiła się od sufitu. Teraz pytanie brzmi: czy i kiedy uderzy w podłogę. Ludzi na świecie przybywa, konsumpcja mleka rośnie, produkcja w zasadzie nie rośnie, a ceny spadają.
Paweł Kuroczycki, redaktor naczelny „Tygodnika Poradnika Rolniczego”