Wzrost cen pieczywa wywołany drożejącą pszenicą jest zauważalny, mimo spadku cen surowca
Ledwo rolnicy zakończyli żniwa, a piekarze już ogłosili, że pieczywo będzie drożeć, bo drożeje pszenica. Jakoś nie przypominam sobie, aby pieczywo staniało, kiedy ceny pszenicy spadły z 1600 zł/t do 800-900 zł/t. W czerwcu chleb i bułki były droższe o 18% procent, a w lipcu o 20%. Danych za sierpień jeszcze nie ma, jest za to lament piekarzy. Ale czy na pewno piekarzy? W miastach – i to nie tylko dużych – handel zdominowały sieci handlowe. A sieci (z pewnymi wyjątkami) z usług piekarzy nie korzystają. Pieczywo wypiekane jest na miejscu z mrożonych półproduktów. Kiedyś piekarze przeciw takim praktykom protestowali, oczywiście na darmo.
Sytuacja jest skomplikowana, a wpływ kryzysu w Ukrainie na dostawy zboża budzi obawy
W rozesłanym w minionym tygodniu opracowaniu, mającym uzasadnić wzrost cen chleba, czytamy, że „zablokowanie i zniszczenie ziarna w ukraińskich portach spowoduje głód w biedniejszych krajach świata i wzrost cen. Coraz kosztowniejsze paliwo do maszyn rolniczych w oczywisty sposób też podnosi cenę mąki. Dodatkowo drożeją nawozy (…)„. Może biedronkowym i lidlowym piekarniom na odsiecz przyjdą dostawcy zboża z Ukrainy. Już dziś słychać stamtąd, że ukraińscy producenci wybierają drogę lądową, aby ziarno wyeksportować, bo statkami z delty Dunaju jest tanio i niebezpiecznie. W tej sytuacji uchylenie zakazu importu obowiązującego do 15 września zniszczy nasz rynek dokumentnie. To, co przyjedzie ciężarówkami i koleją, niemal na pewno zostanie w Polsce, bo bez unijnych dopłat, o których na razie tylko się dyskutuje, transport z Gdańska lub Szczecina do Afryki lub na Bliski Wschód jest po prostu nieopłacalny.
Sieci handlowe podnoszą ceny, aby poprawić swoje wyniki, wpływając na koszty życia konsumentów i dostawców żywności, co ma negatywne skutki dla całej branży spożywczej
Zostańmy jednak przy naszym pieczywie. Jak można przeczytać we wspomnianym opracowaniu, na jego cenę składają się głównie koszty surowców – ok. 35%, marża sklepu – ok. 24% i marża producenta – ok. 9%. Na transport i energię przypada ok. 14% (mimo ogromnego wzrostu cen prądu i gazu). Sieci handlowe samodzielnie wypiekając chleb mają dla siebie marżę sklepu i producenta, czyli 33% ceny. Dziś, żeby poprawić swoje wyniki ekonomiczne, uzasadniają dalsze podnoszenie cen drożejącą pszenicą i paliwem do traktorów. To źle wróży całemu przetwórstwu żywności, bo znaczy, że sieci znalazły się w opałach i będą szukać pieniędzy w kieszeniach konsumentów, podnosząc ceny detaliczne i wywierając jeszcze większy nacisk na dostawców żywności (mleka i wieprzowiny), aby obniżali ceny zbytu. W ten sposób zarówno mieszkańcy miast, jak i rolnicy, złożą się na utrzymanie zysków wielkich korporacji, które zdominowały handel w Polsce.
W produkcji wieprzowiny, inaczej niż w mleku, od dawna nie jesteśmy samowystarczalni i mimo tego cena skupu żywca przez wiele lat była poniżej lub na granicy opłacalności. Czy wobec tego, jeśli ograniczymy produkcję mleka, to stanie się ona na wieki wieków opłacalna? Nic podobnego! Na rynku międzynarodowym w powstałą po Polsce lukę natychmiast wejdzie konkurencja. Zresztą już wpycha się na rynki, na które od lat dostarczamy np. odtłuszczone mleko w proszku. Nowozelandzka Fonterra w sierpniu sprzedała do Algierii 40 tys. t pełnego mleka w proszku, po 3000 dolarów za tonę (z kosztami transportu). Nowozelandczycy na gwałt szukają nowych rynków zbytu, bo jak się zdaje, pogodzili się już z tym, że rynek chiński przepadł na dłuższy czas z powodu narastającego tam kryzysu gospodarczego. Cieszą się, że „szturmem wdarli się” na rynek algierski, choć jednocześnie przyznają, że gdyby cenę, jaką uzyskali, przeliczyć na mleko, to wyszłoby po około 1 zł/l.
Branża mleczarska stoi przed wyzwaniami
Teraz pełne mleko w proszku na prowadzonej przez Fonterrę giełdzie Global Dairy Trade kosztuje około 2500 dolarów/t. Czy zatem dni naszego proszku w Algierii są policzone? Niekoniecznie, bo nowozelandzki produkt trzeba przywieźć do Afryki Północnej, a to w linii prostej ponad 18 tys. km wobec 2700 km z Polski. Niemniej jednak, na pewno skomplikuje to nasz handel i nie pomoże mleczarstwu w wychodzeniu z kryzysu.
Ograniczanie produkcji mleka miałoby jeszcze jeden skutek. To utrata dochodów z eksportu, która znacznie osłabi kondycję mleczarstwa i pozwoli odważniej sobie poczynać na polskim rynku molochom z Europy Zachodniej. Powinniśmy więc zrobić wszystko, aby mleka u nas nie ubywało, a rolnicy nie sprzedawali krów do rzeźni. Ciągle więc czekamy na informacje o wielkości skupu i cenach, po jakich Rządowa Agencja Rezerw Strategicznych będzie kupować u polskich producentów odtłuszczone mleko w proszku, laktozę i serwatkę. Czekamy też na obiecane przez Joe Bidena, prezydenta Stanów Zjednoczonych, silosy przy granicy z Ukrainą i inwestycje w infrastrukturę w naszych portach, o których mówiła Ursula von der Leyen, przewodnicząca Komisji Europejskiej. Nie zapomnieliśmy też o rurociągu z olejem roślinnym do Gdańska. Cierpliwie czekamy.
Paweł Kuroczycki
fot. arch. red.