Rolnictwo Ukrainy jest konkurencyjne, co martwi polskich rolników
Ambasador Unii Europejskiej w Ukrainie, pochodząca ze Słowacji Katarina Mathernova, mówiąc podczas jednej z konferencji o tym co czeka Ukrainę przed wejściem do Unii Europejskiej stwierdziła, że główny filar ukraińskiej gospodarki, czyli rolnictwo, będzie najtrudniejszy do negocjacji. „Będą groźby, niepokoje i demonstracje, ale razem je przezwyciężymy” – zapewniała ukraińskich partnerów Mathernova. Mówiła też: „Wasze zintegrowane pionowo agroholdingi są o wiele bardziej produktywne, a przez to bardziej przerażające znacznie groźniejsze, niż to, co mamy w Europie… To nie będzie przyjemne. Będą demonstracje na granicach. (…). Ale ostatecznie system dostosuje się do tego”.
Zastanawiam się kogo unijna ambasador reprezentuje, rolników europejskich, a więc i polskich, czy właścicieli funkcjonujących w Ukrainie agroholdingów?
Katarina Mathernova wspominała też, że jak do UE wchodziła m.in. Polska, to we Francji i w Niemczech obawiali się kierowców ciężarówek i hydraulików z Europy Środkowej. Mimo tego Bruksela dopięła swego i doprowadziła do rozszerzenia. Nie powiedziała, że Francja swój rynek pracy dla krajów przyjętych w 2004 r. otworzyła po czterech latach, a Niemcy czekali aż siedem lat. Po 2011 r. główna fala emigrantów minęła i naszemu zachodniemu sąsiadowi zostali „inżynierowie i lekarze” z Bliskiego Wschodu.
Warto jeszcze raz zwrócić uwagę na to, co już w tej rubryce pisałem. Ukraińskie rolnictwo nie wchodzi do UE na kolanach. Tam nikt nie uruchamia rent strukturalnych, żeby doprowadzić do zmiany pokoleniowej, jak robiliśmy w Polsce przy okazji europejskiej akcesji. Oni nie biadolą nad swoją strukturą agrarną, że gospodarstwa mają za małe i nie podziwiają ślepo Zachodu tak jak my w latach 90. Technologie tworzone na potrzeby niemieckich czy francuskich gospodarstw nie nadają się do ukraińskich warunków, bo są „szyte” na mniejszy rozmiar.
Ukraińskie rolnictwo jest nieporównanie produktywniejsze i wydajniejsze niż rolnictwo jakiegokolwiek unijnego kraju. Decyduje o tym nie tylko struktura, ale i warunki naturalne. Nawet Czechy, które mają największą średnią powierzchnię gospodarstwa w Europie (130 ha) wysiadają przy Ukrainie. Czy jest w Unii jakiekolwiek przedsiębiorstwo rolne, które w obliczu problemów z transportem ziarna kupiło pełnomorski statek na 44 tys. ton do jego przewozu? A w Ukrainie nikogo to nie zdziwiło.
Ukraina przystępując do Unii Europejskiej, prędzej czy później zdobędzie pełny dostęp do najbogatszego rynku konsumenckiego na świecie. To ponad 447 milionów ludzi, którzy miesięcznie wydają na żywność niemal 85 mld euro (średnia unijna to 190 euro na osobę, w Polsce wydajemy 120 euro). Kraje Mercosur, Stany Zjednoczone, Nowa Zelandia czy Australia mogą o tym co najwyżej pomarzyć. Zobaczmy, jak dzięki UE zmieniło się nasze rolnictwo i pomyślmy, jak może zmienić się rolnictwo naszego wschodniego sąsiada.
Ukraina zyska dostęp do ogromnego rynku UE, co może radykalnie zmienić jej rolnictwo
Na razie Ukraińcy tonują nastroje zapewniając, że będą eksportować na rynek UE nie więcej niż 20% swoich produktów. Zapewniał o tym niedawno w Polsce Andrij Dykun, przewodniczący Wszechukraińskiej Rady Agrarnej. Przed wojną tamtejsze rolnictwo produkowało 100 mln ton ziarna. Jedna piąta z tego to 20 mln t.
Pamiętam, jak podczas negocjacji warunków naszego wejścia do Unii ekonomiści wyliczyli, że polskie rolnictwo na rynku europejskim będzie konkurencyjne tylko w produkcji młodego bydła rzeźnego. A dziś 73% całego eksportu polskiej żywności trafia do krajów unijnych, to około 38 mld euro rocznie. W 2021 r. 36% ukraińskiego eksportu trafiało do Unii. Teraz jest to 57%. Zapomniał wół jak cielęciem był? W pamiętnym 2022 i 2023 roku przez zachodnią granicę Ukrainy przejechało zaledwie 10% ich eksportu i to wystarczyło, aby zdestabilizować rynki kilku sąsiednich krajów, a szczególnie Polski.
Nie chcę, aby ten wstępniak miał wyłącznie wymowę antyukraińską. Uważam, że nasz kraj ze wszelkich sił, mimo różnych kolei wspólnego losu i w przeszłości i teraz, powinien wspierać obronę Ukrainy przed rosyjską agresją. Takie momenty w dziejach zdarzają się raz na 100–200 lat. Pod koniec XVIII w. nie daliśmy rady i sąsiedzi doprowadzili do rozbiorów Polski. W 1920 r. udało się, dzięki poświęceniu polskich chłopów zatrzymać Armię Czerwoną pod Warszawą i ją odeprzeć. Niestety, 25 lat później ta armia wróciła i ustanowiła w Polsce komunistyczny rząd, a nasz kraj na 45 lat trafił pod sowieckie jarzmo. W tym czasie nie mogliśmy się normalnie rozwijać, a przez 25 lat, aż do początku lat 70., polski chłop był przez ówczesne rządy ciemiężony i traktowany jak człowiek drugiej kategorii. Teraz znowu jesteśmy świadkami przełomowego momentu w dziejach.
Paweł Kuroczycki
fot. red. TPR