Zagrożenie ze wschodu i zachodu
Za mniej więcej miesiąc minie trzy lata od rozpoczęcia przez Rosję trzydniowej wojskowej operacji specjalnej przeciw Ukrainie. Wojna oprócz tego, że przyniosła śmierć i zniszczenia, spowodowała wzrost cen gazu, który wywindował ceny nawozów do niebotycznych poziomów. Zagrożenie wstrzymaniem eksportu zbóż z Ukrainy spowodowało błyskawiczny wzrost ich cen, który tak szybko jak się zaczął, tak się skończył. A my zostaliśmy „z ręką w nocniku” z ziarnem sprowadzonym do Polski przez wielkie korporacje, jak i przez liczne rodzime firmy robiące często za „słupy”.
Dlaczego piszę o tym na miesiąc przed rocznicą? Bo do licznych czynników niepewności dołączają kolejne. Donald Trump, amerykański prezydent, oprócz aneksji Grenlandii i Kanady, zapowiedział bardzo agresywną politykę handlową. Dotychczas musieliśmy się jako Polska i Europa mierzyć z jednym poważnym zagrożeniem – ze Wschodu. Czy po inauguracji drugiej kadencji Trumpa pojawi się zagrożenie z Zachodu? Nie są to rozważania na wyrost. Stany nie napadną na Europę jak Rosja na Ukrainę, ale agresja gospodarcza (np. zaporowe cła) jest w zasięgu Trumpa. Jeśli do Chin, największego importera żywności na świecie, z którym jako Europa mamy dość napięte stosunki, dołączy Ameryka, kontynuowany będzie Zielony Ład i zacznie obowiązywać porozumienie z krajami Mercosur, to ciekawe, co zostanie z europejskiego i naszego rolnictwa? A przed nami członkostwo Ukrainy w Unii.
Ani kraje Ameryki Południowej należące do Mercosur, ani Ukraina nie zaleją naszego rynku samochodami (to domena Chińczyków), lecz pszenicą, kukurydzą, soją i wołowiną. Kto wytrzyma taką kumulację niesprzyjających okoliczności? Na dodatek nowy prezydent Stanów Zjednoczonych zapowiedział, że w ramach NATO będzie chronił tylko tych, którzy odpowiednio dużo wydają na zbrojenia (w domyśle kupują broń w USA). To oznacza, że zgodnie zasadą „umiesz liczyć, licz na siebie” jeszcze więcej pieniędzy będziemy wydawali na broń. A jak to wygląda w praktyce, obserwujemy w Rosji, w której na skutek ogromnych wydatków na wojnę rolnictwo ulega technicznej (niemożność odtwarzania parku maszynowego) i technologicznej degradacji (np. braku odpowiedniego materiału siewnego).
Sami musimy o siebie zadbać
Co nam w tej sytuacji pozostało? Jak powiedział kiedyś Jan Pietrzak, powinniśmy wypowiedzieć wojnę Ameryce i natychmiast się poddać. To oczywiście żart, choć trochę przez łzy. My dziś potrzebujemy naprawdę rozsądnej polityki także tej dotyczącej bezpieczeństwa żywnościowego, równie istotnego jak militarne. Pora porzucić mrzonki o świecie bez emisji gazów cieplarnianych i skupić się na wydajnej produkcji rolniczej, która odbywa się niskim kosztem. Nie czas żałować róż, gdy płoną lasy. Trzeba spisać to czego potrzebujemy, aby osiągnąć nasze cele i zastanowić się, jak skutecznie zapewnić dostawy środków produkcji, które importujemy, co możemy wyprodukować sami. W przeciwnym wypadku skończymy jak Niemcy bez ruskiego gazu.
Kłopoty Siekierskiego
Ale zostawmy wielki świat i wielką politykę. Na początku stycznia z resortu rolnictwa wypłynęły trzy istotne propozycje – definicja aktywnego rolnika, ustawa o dzierżawie i przepisy chroniące rolnictwo na wsi. Nie zazdroszczę ministrowi Czesławowi Siekierskiemu problemów z definicją aktywnego rolnika. Jak zawsze w takich okolicznościach można usunąć z rolnictwa ludzi, którzy chcą w nim pracować i zmusić do pozostania tych, którzy niekoniecznie chcą dalej gospodarować. Za przykład niech posłuży rolnik, który padł ofiarą reformy rynku cukru. Gdy UE w latach 200–2008 wdrożyła tę reformę, plantatorzy mogli rezygnować z uprawy buraków otrzymując odszkodowania. Reforma uwzględniała jednak tzw. przejęcie inicjatywy plantatorskiej przez cukrownie. To one miały decydować, kto może zrezygnować z uprawy buraków. Wspomniany rolnik chciał zrezygnować, bo jak mówił, od 50 lat uprawia buraki i potrzebuje po prostu odpoczynku, ale cukrownia nie chciała go puścić.
Dzierżawy będą zalegalizowane?
Proponowana przez ministerstwo rolnictwa ustawa o dzierżawie to dobra inicjatywa. Powinna pomóc w uruchomieniu mechanizmu, który może zapoczątkować zmianę struktury agrarnej naszego rolnictwa. Jednak czy przekona rolników do zalegalizowania umów dzierżawy? Mówimy przecież o ojcowiźnie, spuściźnie po przodkach, której posiadanie decyduje o statusie społecznym.
Planowanym przepisom chroniącym funkcje produkcyjne wsi można tylko przyklasnąć. Oczywiście diabeł będzie tkwił w szczegółach. I tu są pewne obawy, choć bardziej związane z koalicjantami z rządu, zgodnie z powiedzeniem kardynała Richelieu „Boże, strzeż mnie od przyjaciół, z wrogami poradzę sobie sam”.
Paweł Kuroczycki
fot. TPR