O bezpieczeństwo żywnościowe państwa trzeba zabiegać przez cały czas
Bezpieczeństwo żywnościowe nie jest dane nikomu na wieczność. Przekonali się o tym Ukraińcy, którzy zatwierdzili niedawno taką strategię do 2027 r. Owszem, mają oni na swoim terytorium wojnę, agresję sąsiedniego mocarstwa. A przecież Ukraina to jeden z największych w Europie producentów żywności. To m.in. drożyzna w sklepach spożywczych spowodowana wojną skłoniła do pozostania w Polsce sporą część z 290 tys. ukraińskich dzieci wraz z opiekunami. W ten sposób nasz sąsiad podarował nam jedno pokolenie, bo mniej więcej tyle dzieci co roku rodzi się w Polsce (ok. 250 tys. prognoza na 2024 r.).
Ukraińska strategia bezpieczeństwa żywnościowego zawiera trzy główne cele:
- wypełnienie rynku żywnością poprzez wspieranie producentów i przetwórców,
- zapewnienie dostępu do żywności także poprzez państwową regulację cen
- i gromadzenie rezerw strategicznych.
Wspólna Polityka Rolna powstała po to, aby zapewnić bezpieczeństwo żywnościowe Europie Zachodniej
My nie doświadczyliśmy wojny od niemal 80 lat. Niemiecka okupacja w krajach Europy Zachodniej nie była tak dotkliwa, jak w Polsce, i nie trwała tak długo. Istotne jest także to, że krajów Europy Zachodniej, które założyły Europejską Wspólnotę Gospodarczą (dzisiejszą UE) nie wyzwoliła Armia Czerwona. A mimo tego, to EWG uruchomiła w 1962 r. Wspólną Politykę Rolną, która Europie Zachodniej miała zapewnić bezpieczeństwo żywnościowe.
W 2022 r. rozpoczął się nowy etap historii świata. Rosja atakując Ukrainę pokazała, że coś, co nawet w czasach Zimnej Wojny wydawało się mało prawdopodobne – wojna na pełną skalę w Europie wywołana przez mocarstwo atomowe – stało się realne. Skoro Rosja mogła zaatakować Ukrainę, to dlaczego inne państwa roszczące sobie jakieś pretensje do sąsiada nie miałyby tego uczynić? Przecież w Europie każdy ma ze swoimi sąsiadami jakieś rachunki krzywd.
Dlaczego Polska musi mieć własną strategię bezpieczeństwa żywnościowego?
Ktoś może zapytać, po co nam strategia bezpieczeństwa żywnościowego, skoro mamy Unię Europejską, przygotowane przez Brukselę siatki bezpieczeństwa na wypadek kryzysów rynkowych, mechanizmy umożliwiające interwencyjny skup ziarna czy mleka w proszku. A prócz tego mamy przecież globalny, wolny rynek, swobodny przepływ towarów.
No to wróćmy do marca 2020 roku. Kolejne kraje zamykały swoje granice, Unia Europejska w zasadzie zawiesiła swoją działalność, bo brukselska Wieża Babel była przez pandemię koronawirusa zagrożona najbardziej. Każdy kraj radził więc sobie samodzielnie tak, jak potrafił, nie oglądając się na europejską wspólnotę. Gdy pojawił się Covid zniknęły dyrektywy, plany strategiczne, i pustoszały sklepowe półki z żywnością, bo ludzie robili zapasy. Czy ktokolwiek uwierzyłby w taki scenariusz jeszcze w 2019 r.?
Czy zatem nie powinniśmy mieć własnej strategii bezpieczeństwa żywnościowego? Czy nie powinniśmy prowadzić rozważnej polityki wspierania własnych producentów i przetwórców żywności? Choćby poprzez zapewnienie opłacalnych cen zbytu.
Nie trzeba miliardów dotacji na rolnictwo i przetwórstwo. Wystarczy rozbić oligopol sieci handlowych
Nie trzeba dotować mleczarni, zakładów mięsnych i młynów miliardowymi subwencjami. Wystarczy stworzyć im warunki do normalnego funkcjonowania. Nie trzeba regulować cen, jak zastrzegli to sobie Ukraińcy. Czy nie można pójść sprawdzoną drogą dzielenia wielkich korporacji, dzieląc sieci handlowe na mniejsze? Dlaczego nie dotyczą ich przepisy o koncentracji? Czy dostawcom masła, serów, wędlin, warzyw i owoców nie byłoby łatwiej negocjować z mniejszą siecią, która nie ma tak ogromnej siły przebicia? Mógłby to być element polskiej strategii bezpieczeństwa żywnościowego.
Państwo pokazało że potrafi rozwiązywać problemy z pozoru nie do pokonania. Kiedyś Polska miała problem z budową autostrad. Żeby ją rozpocząć trzeba było wykupić, głównie od rolników, ziemię. Ciągnęło się to w nieskończoność, bo zanim na pole wjechały maszyny budowlane z każdym właścicielem trzeba było dojść do porozumienia, nawet jeśli sprawa kończyła się w sądzie. Zmieniono więc prawo i dziś, jeśli np. lokalny samorząd buduje gdzieś drogę, ścieżkę rowerową, a nawet pole golfowe, można rolnika bez problemu wywłaszczyć i budować.
Czy to koniec kryzysu na rynku mleka?
I nie powinna nam tego celu przesłonić poprawa sytuacji na rynku mleka w ostatnim czasie – drożeje masło i odtłuszczony proszek. Czy to już koniec kryzysu, czy krótkotrwały trend? O tym przekonamy się niebawem. Być może kończy się trzeci poważny kryzys w ciągu minionych 14–15 lat. Czy ostatni? Na pewno nie. Będą kolejne, które z różnych przyczyn mogą być głębsze, bo produkcja mleka będzie jeszcze bardziej skoncentrowana. A to jest jak z dziećmi: małe gospodarstwo małe kłopoty, a duże gospodarstwo to duże kłopoty.
Paweł Kuroczycki, redaktor naczelny „Tygodnika Poradnika Rolniczego”