Okrągłe rocznice – smutne rocznice dla polskiego rolnika
Dziesięć lat temu, 17 lipca 2014 r., nad terytorium Ukrainy zestrzelono samolot pasażerski lecący z Amsterdamu do Kuala Lumpur, stolicy Malezji, zginęło 298 osób. Kiedy okazało się, że to sprawka Rosji, Unia Europejska nałożyła na ten kraj sankcje. Kreml nie pozostał dłużny i na początku sierpnia 2014 r. wprowadził sankcje odwetowe, m.in. na import żywności. Polskie rolnictwo odczuło te sankcje bardzo dotkliwie. Na rynku mleka rozpoczął się kryzys. Pół roku później w Unii przestały obowiązywać kwoty mleczne, co dobiło dostawców i przetwórców. Wystarczy przypomnieć, że wówczas kilogram odtłuszczonego mleka w proszku sprzedawano poniżej 6 zł/kg.
Dziesięć lat po wprowadzeniu przez Rosję sankcji w resorcie rolnictwa odbyło się spotkanie przedstawicieli producentów warzyw pod osłonami z Czesławem Siekierskim. Producenci, głównie pomidorów i ogórków, zwracali uwagę ministra na import tych warzyw z Rosji i Białorusi. Ma on zagrażać rodzimej produkcji. W 2014 roku byłoby to nie do pomyślenia. Przecież to my zasypywaliśmy tamtejsze rynki warzywami. Rosjanie jednak wzięli się do roboty i od podstaw zbudowali własną produkcję, nie bez udziału zachodnich firm. Na przykład, niemiecka grupa Metro bardzo aktywnie wspierała inwestycje w rosyjską branżę warzywniczą, aby w 93 halach, które tam nazywają się Metro (w Polsce Makro), było czym handlować. Nie jest przypadkiem, że Metro po inwazji na Ukrainę kontynuuje działalność w Rosji.
Rosyjscy i białoruscy producenci zaczynają zagrażać polskim
Na przykładzie ogórków i pomidorów doskonale widać, jaki efekt przyniosły sankcje, dziś to rosyjscy i białoruscy producenci zaczynają zagrażać polskim. Jest tu jeszcze jeden wątek, o którym trzeba wspomnieć. Producenci warzyw zza wschodniej granicy korzystają z bardzo taniej energii. A nasi? Nasi będą płacić za energię tylko więcej, bo klimat, Zielony Ład, system ETS2 i wszystkie te pomysły Brukseli na zniszczenie własnej gospodarki i rolnictwa. Najpierw w naszych rolników i przetwórców strzelił jak piorun wzrost cen energii spowodowany napaścią Rosji na Ukrainę. Nawozy po 5000–6000 zł/t zapamiętamy na długo. Przetwórcy także ponosili konsekwencje ogromnego wzrostu cen energii. W jednej z mleczarni przetwarzających około 1 mln litrów mleka dziennie, w 2022 r. różnica w kosztach energii wyniosła 36 mln zł rok do roku. Tak drodzy Czytelnicy, o tyle więcej spółdzielnia musiała dołożyć do ceny gazu i prądu a nie ceny mleka. Teraz do planowej już eksterminacji przystępuje Unia Europejska. I jest ona, można powiedzieć, kompleksowa. Bo to nie tylko zwiększanie cen prądu, ale i wycofywanie kolejnych środków ochrony roślin, czy komplikowanie systemu dopłat.
Jeśli kierunek obrany przez Unię Europejską się nie zmieni, to będzie tylko gorzej. Już dziś powinniśmy zadać sobie pytanie: kiedy zaczniemy z Rosji importować sery i jabłka? Czy to będzie rok 2034? Dziesięć lat po wprowadzeniu Zielonego Ładu.
Kierunek – Antypody
Na szczęście nadeszło już pewne otrzeźwienie, choć kilkanaście tysięcy kilometrów od Europy. Nowa Zelandia, produkująca ponad 20 mld l mleka rocznie, którego większość eksportuje, odtrąbiła odwrót od zielonej ideologii. Tamtejszy rząd widząc co się szykuje, odłożył m.in. na 6 lat wprowadzenie podatku od emisji w rolnictwie. Pozwolił też poszukiwać ropy i gazu na własne potrzeby. Przemysł spożywczy (mleko, ale także mięso i owoce) daje Nowej Zelandii 80% eksportu. Ten eksport trafia głównie do krajów azjatyckich, takich jak Chiny, Malezja, Indonezja, Wietnam. A one nie przejmują się zmianą klimatu. Owszem, zwłaszcza Chińczycy, wzięli sobie do serca pomysły Unii Europejskiej. Najpierw więc zasypali Europę panelami fotowoltaicznymi. Następnie Chińczycy zalali Unię tanimi samochodami elektrycznymi, co już wywołało małą wojnę handlową, po podniesieniu ceł na te pojazdy. A pierwszą ofiarą tej wojny będzie europejska wieprzowina.
Informacja o poczynaniach rządu Nowej Zelandii z jednej strony cieszy, a z drugiej powinna niepokoić. Bo, jeśli oni przestaną dusić swoich dostawców mleka ograniczeniami, a Unia nie zrezygnuje ze swojej dotychczasowej polityki, to jak to się dla nas skończy? Czy za 10 lat UE nie zaproponuje Nowej Zelandii podpisania porozumienia o wolnym handlu z nieograniczonym dostępem produktów nabiałowych do europejskiego rynku? Dziś brzmi to niewiarygodnie, ale czy ktoś w 2014 r. dałby wiarę ostrzeżeniom, że dziesięć lat później będziemy mieli problem z ogórkami i pomidorami importowanymi z Rosji? Przecież potraktowalibyśmy to jako szaleństwo albo głupotę.
Paweł Kuroczycki
fot. Dall-E/PWR