Zamojskie Towarzystwo Rolniczego ostrzega i proponuje rozwiązania
– Stoimy przed największym wyzwaniem dla całej społeczności światowej – mówi Wiesław Gryn, rolnik z Rogowa na Zamojszczyźnie, wiceprezes Zamojskiego Towarzystwa Rolniczego i przewodniczący Porozumienia Rolników.
– Chodzi o przeciwdziałanie globalnemu ociepleniu, przed którym naukowcy ostrzegali, a które decydenci i społeczeństwo bagatelizowali. Dzisiaj, jako rolnicy, widzimy pogłębiające się zmiany klimatyczne, którym musimy przeciwdziałać, a które będą dla nas największą próbą XXI wieku. Zjawiska te w pierwszym rzędzie dotkną rolnictwo, a w konsekwencji nas wszystkich, konsumentów.
– Do tej pory wojny toczyły się najczęściej o władzę i energię. Główne problemy przyszłości będą dotyczyć zaopatrzenia społeczeństwa w wodę i żywność – kontynuuje Wiesław Gryn. – Naprzemienne susze i gwałtowne opady zmuszają nas, rolników, do całkowitej zmiany spojrzenia na nawożenie, ochronę i agrotechnikę.
Problemem nie jest to, że politycy i urzędnicy – najpierw ci unijni, a potem krajowi – próbują wprowadzać w rolnictwie rozwiązania korzystne dla klimatu. Problemem jest, że koncepcje wypracowane przez urzędników niemających nic wspólnego z praktyką idą nierzadko kompletnie wbrew doświadczeniom i intuicjom rolników. A bywa, niestety, że są wręcz absurdalne.
Wystarczy przypomnieć wymóg wykonywania zdjęć na polu mających potwierdzać rozrzucenie obornika.
Zielony Ład można i trzeba zastąpić rozwiązaniami przyjaznymi dla rolników
Praktycy z ZTR uważają, że można Zielony Ład zastąpić. Mają gotowe, sprawdzone i doskonalone od wielu lat rozwiązania. Chcą się tą wiedzą dzielić, tak żeby skorzystali wszyscy: rolnicy, konsumenci oraz środowisko.
– My, jako rolnicy, musimy współpracować z urzędnikami, którzy ustalają nam zasady prawne, w ramach których działamy. Rzecz w tym, żeby się swoimi doświadczeniami z nimi podzielić z obopólną korzyścią – przekonuje Marcin Gryn, rolnik z Sitańca na Zamojszczyźnie. – No bo w jaki inny sposób urzędnicy mogą nabyć tę wiedzę? A z kolei ustalane w oderwaniu od niej przepisy mają się nijak do rzeczywistości.
Stąd kompleksowa propozycja rozwiązań odpowiadających na wyzwania stawiane przez zmiany klimatu, a jednocześnie uwzględniająca specyfiki produkcji rolniczej, czyli Chłopski Zielony Ład.
Co kluczowe, ten projekt proponowany przez ZTR jest efektem wieloletnich doświadczeń rolników w nim zrzeszonych. Nie powstawał za biurkiem w Brukseli, stoją za nim najlepsi praktycy na Lubelszczyźnie.
Rolnicy zrzeszeni w ZTR już 15 lat temu spotykali się z ekspertami od klimatu i wody, wypracowując metody produkcji rolnej, które przeciwdziałają niesprzyjającym zjawiskom klimatycznym. To właśnie na bazie tych praktycznych doświadczeń ok. stu gospodarstw rolnych, liderów specjalizujących się w produkcji roślinnej, powstał Chłopski Zielony Ład.
Nie sposób tu dokładnie i w szczegółach cały program opisać. Wspomnimy krótko o kilku jego elementach, tak aby dać wyobrażenie o całości i o kierunku proponowanych zmian w prawodawstwie określającym ramy i szczegółowe zasady prowadzenia produkcji rolnej, ale także zmian w praktyce rolniczej.
W reakcji na niektóre pomysły burzy się krew
Po pierwsze, kwestia wyłączania gruntów z produkcji.
– Ziemie, na których pracujemy często są rozdrobnione – zwraca uwagę Marcin Gryn. – Musimy dysponować sprawną logistyką i inwestować w nowe technologie. Nie możemy natomiast na siłę wytyczać terenów nieprodukcyjnych czy odłogować urodzajne grunty. Natura sama ukształtowała obszary nieprodukcyjne, np. niektóre z roztoczańskich skłonów.
– Mam z braćmi 400 ha, ale ten obszar to jest 130 działek – dodaje Marcin Sobczuk, rolnik z Wysokiego koło Zamościa, prezes ZTR. – Niektóre kawałki mają raptem 15 m szerokości. Gdy więc słyszę o pomysłach na 6-metrowe kwietne pasy zieleni w środku działek, to krew mi się burzy. I pomyśleć, że to nie w Brukseli wymyślili, a u nas. Niestety, nikt nie chciał nas słuchać, gdy opiniowaliśmy krytycznie ten i tym podobne pomysły.
Kolejna sprawa.
– Jeszcze 20–30 lat temu w połowie marca mieliśmy na polach śnieg – kontynuuje Marcin Gryn. – Obecnie o tej porze roku wegetacja jest już w pełni. Dlatego przepisy dotyczące terminów stosowania nawozów azotowych wiosną muszą być elastyczne. Tak, aby rolnicy nie musieli się dostosowywać do sztywnych, nijak mających się do rzeczywistości norm, lecz działali w zgodzie z aktualnym kalendarzem wytyczonym przez naturę. O takie rolnictwo właśnie nam chodzi.
Jeśli pozwoli się stosować rolnikom nawozy azotowe wtedy, kiedy one są roślinom najbardziej potrzebne, w zgodzie z obecnie zwykle występującymi na początku roku warunkami pogodowymi, bez czekania na zezwolenie na wcześniejszy niż w przepisach wjazd w pole, to uzyskamy efekt w postaci lepszego wykorzystania potencjału plonotwórczego roślin.
Następny przykład. Norma GAEC 6 nakładająca obowiązek utrzymania okrywy ochronnej gleby na powierzchni stanowiącej co najmniej 80% gruntów ornych wchodzących w skład gospodarstwa od 1 listopada do 15 lutego.
– Tylko co w sytuacji, gdy po np. późnym zbiorze buraka cukrowego albo kukurydzy, powiedzmy w grudniu, potrzeba przygotować ubitą po przejeździe ciężkich maszyn glebę do magazynowania wody? – pyta retorycznie Marcin Gryn.
Gospodarować zgodnie z naturą nie szkodząc środowisku
– W Europie mamy najwięcej na świecie zdegradowanych, zagęszczonych gleb – przypomina Wiesław Gryn. – A do tego naprzemiennie susze i nawalne deszcze, których nie potrafimy do końca wykorzystać. Jest co robić, żeby każdą dostępną wodę zamieniać w plon, a resztę w uzupełnienie zapasów w glebie oraz w podziemnych zbiornikach.
Dlatego Wiesław Gryn, podobnie jak jego przedmówcy, przekonuje, że unijne przepisy nie mogą, wbrew zdrowemu rozsądkowi i przyświecającym im celom, utrudniać magazynowania wody w glebie.
Kwestia budowania takich zapasów w kontekście zmiany klimatu w Polsce to jeden z absolutnych rolniczych priorytetów.
Rolnik wie, co mówi. Od wielu lat jest prekursorem i orędownikiem pasowej uprawy gleby w Polsce, czyli metody agrotechnicznej pozwalającej m.in. na skuteczne zatrzymywanie wody na polu, przez maksymalne ograniczanie jej spływu i zmywów powierzchniowych nawet na skłonach i w trakcie nawalnych deszczów.
– Promujemy połączenie ultrapłytkiej uprawy powierzchniowej z wertykalnym spulchnieniem gleby wąskimi dłutami i z jednoczesnym nawożeniem wgłębnym nawet do 40 cm w przypadku niektórych upraw – mówi rolnik.
Za to, ile tej zatrzymanej i „zaproszonej” w głąb profilu glebowego wody uda się zmagazynować, odpowiada m.in. ilość zawartej w glebie materii organicznej i porowatość samej gleby.
Zarządzanie tym, co się w glebie dzieje na głębokość co najmniej 1,5 m (a nie tylko ok. 30 cm), ma na celu utrzymanie w niej jak najkorzystniejszych proporcji powietrza, wody, materii organicznej i węgla organicznego. Nawożenie wgłębne stymuluje rozbudowę systemów korzeniowych i przeciwdziała, szczególnie w połączeniu ze spulchnieniem wertykalnym gleby, wymywaniu nawozów mineralnych do rzek.
– Nawet jeśli górne 30 cm gleby wyschnie z powodu suszy, rozbudowane systemy korzeniowe roślin, nie ograniczane przez podeszwę płużną, skorzystają z wody i składników pokarmowych znajdujących się głębiej – przypomina podstawy stosowanej przez siebie agrotechniki rolnik.
Pozostawione przez korzenie (a także dżdżownice) biopory, jeśli nie zostaną przerwane przez orkę, posłużą napowietrzaniu i nawadnianiu gleby. Ta technologia sprawdza się od lat i jest też korzystna dla środowiska. Poza tym uprawy rolnicze mają ogromny udział w sekwestracji węgla z atmosfery. Czyli mamy wartość dodaną wpisującą się w trendy i działania zmierzające do ograniczenia efektów emisji CO2. A poza tym węgiel organiczny w glebie, będąc jej lepiszczem, zmniejsza podatność na erozję wietrzną i wodną. Tu wszystkie elementy się uzupełniają i napędzają.
Takie rolnictwo się zwyczajnie opłaca
Marcin Sobczuk tłumaczy, że do wprowadzania wspomnianych wyżej rozwiązań zamojskich rolników zmusiła ekonomia.
– Stosuje się to, co w danych okolicznościach przynosi najlepszy efekt. Także, a może przede wszystkim, finansowy. Dlatego gospodarstw przechodzących na bezorkowe systemy uprawy gleby wciąż przybywa.
Prezes ZTR Marcin Sobczuk podkreśla, że świadczy o tym chociażby liczba producentów maszyn dedykowanych uprawie bezorkowej. Tylko w województwie lubelskim z powodzeniem działa kilku takich wytwórców.
– Jeszcze kilka lat temu prosiliśmy dużych producentów o wprowadzenie takich maszyn do oferty. Nie było chętnych, „bo przecież, kto to kupi”. A teraz wyraźnie widać, że taka jest przyszłość naszego rolnictwa.
Krzysztof Janisławski