Z UE jest jak z zasadniczą służbą wojskową w czasach PRL-u. Na bramie jednostki wojskowej od strony ulicy widniał napis „Witamy was”, a od wewnątrz było hasło „Mamy was”.
Przez lata rolnictwo było oczkiem w głowie urzędników w Brukseli
Unia kiedyś ponad połowę swojego budżetu wydawała na różnego rodzaju dopłaty (także do eksportu). Polska i pozostałe kraje, które weszły do Unii w 2004 r. załapały się na końcówkę tej polityki. Ktoś kiedyś podsumowując to, co działo się przed naszą akcesją, stwierdził, że Europa przez lata świetnie się bawiła, a my załapaliśmy się na końcówkę tej imprezy. Później był kryzys finansowy, następnie COVID i wojna w Ukrainie. Do tego Unią zaczęli rządzić ludzie uważający, że jej powołaniem jest walka z tzw. zmianami klimatu, bez względu na to, że jest w tej walce osamotniona, w skali globalnej nic ona nie przyniesie i żadnej zmiany nie powstrzyma. Za to zrujnuje naszą gospodarkę i doprowadzi do zubożenia ludności.
Nasza wspólna „wroga” Unia
Wspólna Europa, która była wielką obietnicą i spełnieniem marzeń wielu pokoleń Polaków, nagle stała się wroga, ciasna i duszna. Z tego powodu rolnicy nie postrzegają dziś Unii jako organizacji, która daje szansę na rozwój. Nawet mimo tego, że ostatnie 20 lat było okresem bezprecedensowego rozwoju i ogromnych inwestycji właśnie w rolnictwo. Poprzedni taki okres widocznego wsparcia dla rolnictwa to była epoka Edwarda Gierka, czyli lata 70. ubiegłego wieku. I to nawet nie dlatego, że Gierek tak intensywnie wspierał indywidualne gospodarstwa rolne. On po prostu przestał je prześladować i uczynił z rolników pełnoprawnych obywateli likwidując dostawy obowiązkowe i obejmując ubezpieczeniem społecznym. Pamiętajmy, że w czasach socjalizmu połowa wszystkich inwestycji w rolnictwo trafiała do tzw. sektora uspołecznionego, czyli głównie państwowych gospodarstw rolnych i spółdzielni. A przecież uprawiały one tylko około 17% użytków rolnych. Epoka Gierka trwała o połowę krócej niż nasze dotychczasowe członkostwo w UE i skończyła się ogromnym kryzysem gospodarczym. Starsi rolnicy do dziś zachodzą w głowę, dlaczego w Polsce wprowadzono kartki na mięso, skoro wówczas w każdej zagrodzie były tuczniki? W latach 80., kiedy wszystkiego brakowało i przemysł nie był w stanie zaspokoić nawet popytu na wiadra ocynkowane, hasła typu „Zielone światło dla rolnictwa” były pustosłowiem. Rolnik dobrze zarabiał, jeśli tuczniki sprzedawał poza oficjalnym obiegiem, ale narażał się na oskarżenie, że jest tzw. spekulantem.
Dziś rolnik też „odsądzany jest od czci i wiary”, bo jak twierdzą klimatyści, zatruwa środowisko, niszczy bioróżnorodność, a krowy są gorsze od węgla. Obornik, naturalny nawóz organiczny traktowany jest jak zagrożenie dla środowiska. Nie do takiej Unii wchodzili rolnicy. Nie należy się więc dziwić, że nikt na wsi wstąpienia do Unii nie świętuje. A wręcz przeciwnie, rolnicy 20. rocznicę akcesji uczcili protestami przeciw unijnej polityce. Świętowanie odbywało się tylko w miastach, których mieszkańcy na unijnych dotacjach bezpośrednio niewiele zyskali.
Czy to jest rażąca niewdzięczność ze strony rolników? Absolutnie nie! Po pierwsze, przez 15 lat poprzedzających wejście do UE firmy z Europy Zachodniej eksportowały do nas wielkie ilości żywności oraz przejmowały nasz przemysł przetwórczy (z wyjątkiem mleczarskiego). Po drugie, na żądanie Brukseli zlikwidowaliśmy tysiące małych zakładów mięsnych i masarni, które miały nie spełniać wymagań sanitarnych. To druzgocąco wpłynęło na rynek żywca wieprzowego i pasz. Spółdzielnie mleczarskie, a zwłaszcza producenci mleka, którzy również znaleźli się na celowniku, dali radę się dostosować i rozwijali się. Otworzył się dla nich europejski rynek, co było kolejnym impulsem rozwojowym, choć także zagrożeniem. Zaczęliśmy być zależni od sytuacji na rynkach światowych. I podczas kolejnych kryzysów odczuwamy to coraz boleśniej.
Handel się kurczy, a prognozy mówią o spadku produkcji
Tak jest i teraz. Handel międzynarodowy produktami nabiałowymi kurczy się od 2022 r. i nawet niewielki wzrost dostaw mleka sprawia, że jego ceny spadają. Eksport do Chin spadł o jedną trzecią, a to największy importer mleka na świecie. W tej sytuacji poprawę może przynieść tylko zmniejszenie produkcji mleka. Eksperci wytypowali nawet Europę Północno-Zachodnią, którą ma to zjawisko dotknąć szczególnie. Przedłużający się okres niskiej opłacalności, ograniczenia środowiskowe, brak pracowników oraz następców, a także niepewność, co do przyszłości, mają w tej części Europy doprowadzić do spadku produkcji. Eksperci spodziewają się nawet, że ten spadek nadejdzie wcześniej i będzie silniejszy niż przewidywano. Nie w tym jednak powinniśmy pokładać całą nadzieję. Naszym celem powinna być wydajna i opłacalna produkcja, która pozwoli przetrwać wszystkie kryzysy.
Paweł Kuroczyki
fot. J. Czupryniak