Do takiej sytuacji dopuścili sami myśliwi
O sprawie pisaliśmy w drugiej połowie 2020 r. Na działce rolnej o powierzchni 2,83 ha należącej do Konrada Gawłowskiego, który w sporze z kołem oraz podczas procesu sądowego reprezentowany był przez swojego ojca Józefa, zasiana była pszenica. Pierwsze ślady żerowania jeleni zostały stwierdzone jesienią 2019 r. Kolejne szkody zwierzyna wyrządzała także podczas wiosennej wegetacji. Szkody były zgłaszane miejscowemu Kołu Łowieckiemu „Bóbr” z Kowala. Były one jednak przez łowczego ignorowane. Plantacja pszenicy pozostawała bez nadzoru myśliwych a wielkość strat się powiększała. W sierpniu pozostałości pszenicy dojrzały i została uruchomiona próba młócenia zboża.
Nie było czego zbierać
– Pszenica była w tak złym stanie, że z młócenia zrezygnowaliśmy. Przejechaliśmy tylko w poprzek niewielki fragment pola. Chwasty powodowały, że blokował się nagarniacz. Według mojej oceny, straty w pszenicy zduszonej z powodu chwastów, które wyrosły w wyniku wypasania się jeleni, sięgają 80–90% – informował nas w 2020 r. Józef Gawłowski.
Myśliwi szacowania szkód dokonali dopiero 13 sierpnia. Sporządzili protokół, w którym napisali, że stan pszenicy został oceniony na „średni”. Odnotowano w nim „uprawa zachwaszczona: miotła, perz, komosa”. Według protokołu, obszar całej uprawy miał powierzchnię 2,80375 ha. Obszar uprawy, która została uszkodzona to 2,80375 ha. Pszenica została, więc zniszczona na całym obszarze. Kłopot jednak w tym, że szacujący stwierdzili, że uszkodzenia wynoszą 1%! Protokół zawierał także matematyczne wyliczenie finansowych strat. Powierzchnia wyłączona, a więc 0,028 ha i średni plon pszenicy na całej plantacji oszacowany na 1,5 przy cenie 1 dt wynoszącej wtedy 700 zł dał wynik 29,40 zł strat, jakie według Koła „Bóbr” miał ponieść Konrad Gawłowski. Koło poinformowało także, że strata miała mniejszą wartość niż 100 kg żyta, więc wypłata nie przysługiwała.
W 2019 r. zostało zmienione rozporządzenie w sprawie szczegółowych warunków szacowania szkód w uprawach i płodach rolnych. Zmienione zostało również prawo łowieckie, które dało możliwość szybkiego odwoływania się do niezależnej komisji w przypadku, kiedy dochodziłoby do wątpliwości co do rzetelności szacunków myśliwych. Została wprowadzona możliwość odwoływania się do nadleśniczego Państwowego Gospodarstwa Leśnego Lasy Państwowe w terminie do 7 dni od podpisania protokołu świadczącego o szacowaniu. Józef Gawłowski odwołanie złożył. W powtórnym szacowaniu poza pracownikami Lasów Państwowych uczestniczył także przedstawiciel Kujawsko-Pomorskiej Izby Rolniczej i KPODR.
Koło łowieckie nie zgodziło się z decyzją nadleśniczego
Tym razem szacowanie zostało wykonane rzetelnie. Pracownicy nadleśnictwa za pomocą urządzenia GPS zmierzyli powierzchnię pola. Odjęli także fragment, który został już wymłócony. Ostatecznie uznali, że na areale blisko 1,9 ha utrata plonu wyniosła 50%. Na powierzchni 0,3 ha, która została zdominowana przez miotłę zbożową uznali, że straty wyniosły 95%. Problemem okazała się jednak wielkość plonu. Średni plon całej plantacji został ustalony na 3 t/ha. Na tej podstawie została wyliczona wartość strat. Decyzję wydał nadleśniczy. Ostatecznie rolnik miał otrzymać od koła łowieckiego kilka tysięcy złotych odszkodowania.
Z decyzją nadleśniczego nie zgodziło się koło łowieckie. Skierowało sprawę do sądu. Zmienione przepisy związane z szacowaniem szkód zostały tak skonstruowane, że pozew nie jest składany przeciw nadleśniczemu, ale przeciw rolnikowi.
Sprawa rolnika rozbiła się o sąd
Proces odbywał się przed Sądem Rejonowym we Włocławku. Zostali powołani biegli, wykonano ekspertyzy oraz przesłuchani świadkowie. Sąd stwierdził, że nowelizacja przepisów zakładała współpracę rolników z myśliwymi i dobrą wolę przy zwalczaniu szkód z obydwu stron. Obowiązujący system jest mieszany, czyli administracyjny i sądowy. Jeśli któraś ze stron się nie zgadza, odwołanie kierowane jest do nadleśniczego, który wydaje ostateczną decyzję. Jeśli któraś ze stron ponownie jest niezadowolona, dopiero wtedy uruchamiana jest droga sądowa. Problem w tym, że decyzja nadleśniczego nie jest aktem wykonawczym, administracyjnym ani sądowym. Dopiero prawomocny wyrok sądu powoduje, że może być on egzekwowany. Sąd poprzez zeznania świadków, na podstawie materiału dowodowego oraz zeznania świadka Antoniego Szyszki (przedstawiciel KPIR) oraz nadleśniczego, który wprost wskazał, że na polu były ślady żerowania dzików, saren i jeleni uznał, że szkody zostały wyrządzone bez wątpienia. Sąd nie miał wątpliwości w tej kwestii. Nie uznał argumentów biegłych, jak i pełnomocników powoda, że pozwany nie dochował 3-dniowego terminu na zgłoszenie szkody.
Sąd stanął po stronie rolnika
W ocenie sądu rozporządzenie, które zamyka rolnikowi drogę zgłoszenia szkody do 3 dni było przekroczeniem delegacji ustawowej. Ustawa Prawo łowieckie wskazuje, że szkoda powinna być zgłaszana niezwłocznie od spostrzeżenia. To rozporządzenie ogranicza termin do 3 dni. W ocenie sądu biorąc pod uwagę konstytucyjne prawo do ochrony własności, właściciel działki rolnej może żądać wyrównania szkody i nie można tego terminu ograniczać do 3 dni. Sąd też uwzględnił zeznania świadków, którzy informowali o tym, że na polu były ślady stare i nowe. Plantacja nie była strzeżona i pozostawała bez opieki. Sąd oddalił powództwa koła i zasądził na rzecz powoda pokrycie kosztów sądowych (3,4 tys. zł).
– Dzwoniłem do biura obsługi interesanta i pytałem co z moją sprawą. Poinformowano mnie, że koło złożyło odwołanie do Sądu Okręgowego. Nie mam jednak o tym żadnej pisemnej informacji – powiedział nam Konrad Gawłowski.
Autor tego artykułu w procesie wystąpił w charakterze świadka strony pozwanej. Nasza redakcja udostępniła sądowi posiadaną dokumentację fotograficzną.
Tomasz Ślęzak
fot. T. Ślęzak