Zielony Ład zaczyna chylić się ku upadkowi
Najpierw Europejska Partia Ludowa, która rządzi w Parlamencie Europejskim, przygotowała dokument, z którego wynika, że konieczne jest wstrzymanie wielu i przeanalizowanie kolejnych posunięć wynikających z wprowadzania ZŁa. Następnie w PE wystąpił premier Donald Tusk, aby przedstawić założenia polskiej prezydencji w Unii. I w zasadzie wprost stwierdził, że jeśli nie wstrzymamy klimatycznej rewolucji w Europie, to zbankrutujemy, a bankrutowi trudno będzie walczyć ze zmianami klimatu. Trudno się z nim nie zgodzić.
Oczywiście diabeł tkwi w szczegółach. Niestety, to obecna Komisja Europejska będzie przygotowywała plan na nową perspektywę finansową w UE, czyli kolejną siedmiolatkę 2027–2034. Warto w tym miejscu zaznaczyć, że do 2040 r., zgodnie z zapowiedziami Ursuli von der Leyen, przewodniczącej KE, Unia miała zredukować emisję gazów cieplarnianych o 90%. Całkiem niedawno von der Leyen, gdy kandydowała na drugą kadencję w Komisji podkreślała, że Europejski Zielony Ład to strategia wzrostu, która pozwala Unii stworzyć dobre miejsca pracy dla Europejczyków w świecie „zaciekłej konkurencji w dziedzinie czystych technologii”. To ten Zielony Ład wiedzie nas do bankructwa czy do wzrostu?
Konkurencyjność spada
No cóż, Unia ma teraz ogromny problem, bo gwałtownie traci konkurencyjność, oczywiście na własną prośbę. Bardzo agresywna polityka handlowa zapowiadana przez nowego prezydenta Stanów Zjednoczonych to zjawisko jeszcze pogłębi. Nie dość, że wykańczamy własną gospodarkę, to jeszcze z zewnątrz dostaniemy niezłego kuksańca, co odbije się także na rolnictwie.
Polityka klimatyczna Unii Europejskiej ponosi klęskę
Nie znaczy to jednak, że przez kolejne lata nie będzie nam wychodzić bokiem. Niektóre jej mechanizmy będą jeszcze przez jakiś czas funkcjonować, tu i ówdzie ten upiór po prostu jeszcze będzie straszył. To, co zostało zniszczone, trudno będzie odbudować. Póki obowiązują obecne regulacje, rolnicy będą się borykali choćby z ekoschematami i wszystkimi następstwami zazieleniania. Nie zawsze uda się też powrócić do stanu sprzed Zielonego Ładu.
Pamiętajmy też, że u granic Polski i UE toczy się ciągle wojna, która Europę odcięła od źródeł taniego gazu, co skutkowało nie tylko ogromnym wzrostem cen nawozów. Trumpowi wprowadzenie ceł na towary importowane z Europy może pójść łatwo, bo to zależy wyłącznie od niego. Z zapowiadanym zakończeniem wojny na Ukrainie w 24 godziny będzie już znacznie trudniej. Szykuje się więc jakiś scenariusz zamrożenia konfliktu, a to sprawi, że Ukraina będzie wywierać na Europę nieustanny nacisk związany zarówno z eksportem żywności, jak i z jej wejściem do Unii Europejskiej.
Jak zatem postępować ma polski rolnik, utrzymujący się z pracy w gospodarstwie, miotany falami globalnych zmian?
I tu odpowiedź jest prosta. Naszego rolnictwa, zrodzonego z miłości i przywiązania do ziemi, nie zniszczyła stalinowska kolektywizacja ani dostawy obowiązkowe, które trwały do początku lat 70. Nie wykończyły go reformy wprowadzone przez Leszka Balcerowicza na początku lat 90. Po wejściu do Unii Europejskiej nie wykupili nas Niemcy, Holendrzy i Duńczycy, a myśmy szansę, jaką dało członkostwo w UE wykorzystali koncertowo. Nie rozdziobią nas kruki i wrony…
Na koniec trochę o historii
W minionym tygodniu obchodziliśmy 162. rocznicę powstania styczniowego. Trzecie z kolei powstanie przeciw rosyjskim zaborcom poniosło klęskę, ściągając na okupowany kraj represje i nasilając falę rusyfikacji. Dlaczego powstańcy przegrali? A dlaczego zwyciężyło powstanie wielkopolskie? Bo zyskało szerokie poparcie mas chłopskich w zachodniej części odradzającej się Polski. Do dziś na cmentarzach w wielu wielkopolskich wsiach na grobach można dostrzec tabliczki: Powstaniec Wielkopolski. To poparcie miało przyczynę w polityce Prusaków, którzy za wszelką cenę chcieli skolonizować Wielkopolskę, rugowali Polaków z ich ziemi i wykupowali polskie gospodarstwa.
Przywódcy powstania styczniowego zbyt późno zaczęli zabiegać o poparcie chłopów. Chcieli wywalczyć wolność tylko dla siebie, dla szlachty. Chłopi gromadnie opuścili szeregi powstańczych oddziałów po zniesieniu pańszczyzny przez cara Aleksandra II i uwłaszczeniu ich na ziemi, którą uprawiali.
Historia powtórzyłaby się w 1920 r., gdy na Warszawę nacierali bolszewicy. Gdyby Piłsudski nie powołał na stanowisko premiera Wincentego Witosa, to chłopi nie stanęliby do walki i nie obronili ojczyzny przed wojskami wysłanymi przez Lenina. Także dziś warto o tym pamiętać. Pamiętać o tym kto żywi i broni!
Paweł Kuroczycki
fot. Straż Graniczna/archiwalne zdjęcie poglądowe/Canva